Na ćwiczeniach „Brave Warrior ’16” udowodniono, że w operacjach połączonych nawet niewielkie armie mogą okazać się bardzo skuteczne.
Strykery przecinają asfaltową drogę i na pełnym gazie ruszają w stronę pozycji wroga. Spod kół unoszą się tabuny kurzu, które ograniczają widoczność do kilku metrów. Pył przenika nawet przez okulary ochronne, kominiarki, rękawice. Strzelec w wieżyczce poprawia na twarzy chustę i próbuje schronić się za swoją „pięćdziesiątką”. Po prawej i lewej stronie pojazdu jak przez mgłę widać zarysy pozostałych strykerów. Od pancerzy o ostrych, topornych kształtach odcinają się sylwetki członków załogi. Żołnierze chaotycznie podrygują, próbując utrzymać równowagę. W chwili gdy pojazdy mijają niewielkie zabudowania, przez warkot silników przebija się huk wirujących łopat. „Ptaki, tuż za nami! Tak szarżuje kawaleria!”, krzyczy w eter sierż. sztab. Clayton, dowódca pojazdu.
Tuż za strykerami lądują trzy maszyny UH-60 Black Hawk. Wirniki śmigłowców rozganiają pył, jednocześnie podrywając z ziemi kawałki gałązek i trawy. Ledwie koła dotknęły podłoża, z wnętrza wybiegają zespoły bojowe sił specjalnych. Skuleni żołnierze z przyciśniętymi do ciała karabinkami kierują się w stronę zabudowań, które przeciwnik przerobił na swoją bazę. Na ramionach niektórych z nich można dostrzec charakterystyczny symbol kotwicy. Po tym, jak snajperzy ściągnęli wrogie czujki, komandosi szturmują magazyny w celu zdobycia nowych źródeł informacji i ich zabezpieczenia. Żołnierze 2 Pułku Kawalerii armii USA nie mają jednak zbyt wiele czasu na podziwianie roboty specjalsów. Ich zadaniem jest opanowanie przedpola i zmuszenie przeciwnika do odwrotu.
Tak wygląda jeden ze scenariuszy rozegranych podczas ćwiczeń „Brave Warrior ’16”. Amerykanie z 2 Pułku Kawalerii wraz węgierską 5 Brygadą Piechoty oraz siłami specjalnymi ze Stanów Zjednoczonych, Węgier, Chorwacji i Polski wykonywali zadania, które stanowią nieodłączną część działań na współczesnym polu walki. Tym, co wyróżniało ich trening, była ścisła współpraca między sojusznikami o dużych dysproporcjach sił i korzystającymi z odmiennego wyposażenia. Okazało się, że po odpowiednim wyszkoleniu taka współpraca może przynieść olbrzymie korzyści i wpłynąć na przebieg starcia. W tym tkwi największa siła sojuszu.
Ogień z nieba
Na oddalonym o kilka kilometrów wzgórzu węgierska 5 Brygada Piechoty rozstawiła haubicoarmaty D-20. Obsługa siedmiu dział kalibru 152 mm czeka na rozkaz. Słońce w zenicie bezlitośnie grzeje harcosów, czyli węgierskich wojowników (słowo „harcos” po węgiersku znaczy wojownik), ulokowanych na odsłoniętych pozycjach. Schronienia nie dają nawet siatki maskujące, których układający się w pajęcze wzory cień drażni przymrużone oczy. Radiooperator w skupieniu wsłuchuje się w napływające z głośników komunikaty, raz za razem przerywane trzaskami. Wcześniej amerykańscy zwiadowcy ze wsparcia artyleryjskiego podali koordynaty ostrzału. Wojska przeciwnika nie spodziewają się, że masywne działa zostały już skierowane na ich pozycje i tylko jedno słowo dzieli ich od spadającego z nieba ognia.
Żołnierze z uniesionymi czerwonymi chorągiewkami czekają na umówiony znak. W skupieniu wpatrują się w nich dzierżący sznury działonowi. Wokół panuje grobowa cisza, tylko z radia wciąż dobiegają stłumione trzaski. Nagle chorągiewki, niczym ścięte, opadają w dół. Sznury błyskawicznie się naprężają, ciszę wypiera pisk w uszach. Z każdym kolejnym wystrzałem nasilają się wibracje, przedzierają przez podeszwy butów, docierają do płuc, a nawet zębów. Nie zważając na kanonadę, ładowniczy sprintem podbiegają do dział, odrzucają rozgrzane łuski, sprawdzają komory i wprowadzają w nie kolejny ponadczterdziestokilogramowy pocisk. Huk wystrzałów niesie się po całej okolicy. Chwilę później, tuż przed linią horyzontu, unoszą się słupy gęstego dymu. Haubicoarmaty metodycznie równają z ziemią umocnienia wroga.
W tym czasie Amerykanie docierają na obrane pozycje, wróg jest w zasięgu ich działek. Szer. Martinez przeładowuje „pięćdziesiątkę” i na rozkaz sierż. sztab. Claytona naciska spust. Po chwili krótkie, szarpane serie zlewają się w całość z odgłosami dochodzącymi z lewej i prawej flanki. Kilkanaście strykerów pruje ogniem. Wokół luf zamontowanych na wieżyczkach browningów tworzą się szare obłoczki, w powietrzu coraz silniejszy jest zapach prochu. „Usmaż tych gnojków, Martinez! Jesteś wojownikiem, więc pokaż im, co potrafisz!”. Sierż. sztab. Clayton przez radiostację zagrzewa strzelca do walki, a sam bacznie obserwuje przedpole. W pewnym momencie dostrzega poruszający się jarzący punkt, którego trajektoria lotu przypomina korkociąg. Ten, zataczając kręgi wokół niewidocznej osi, dosięga celu, niknie w rozbłysku ognia. Chwilę później podobny punkt ponownie wiruje w stronę wroga. To płomienie wydobywające się z dyszy silników pocisku kierowanego BGM-71 TOW, który szuka następnego celu. Nieregularny lot wynika z korygującego kurs systemu naprowadzającego. Przed jego niszczycielską siłą nie chroni żaden używany na polu bitwy pancerz, łącznie z tym typu Chobham.
Uderzenie zapiera dech
Przyzwyczajeni do tego spektaklu amerykańscy żołnierze kontynuują natarcie. Sierż. sztab. Clayton odbezpiecza granat i z całej siły ciska go z lewej burty strykera. Zielony dym z kilkunastu podobnych ładunków unosi się między Amerykanami. Mimo pracy operatorów JTAC, którzy koordynują i naprowadzają latające po kręgu węgierskie gripeny, jest to niezbędna procedura do uzyskania bliskiego wsparcia powietrznego. Po niespełna minucie nad głowami żołnierzy 2 Pułku Kawalerii przelatują dwa myśliwce, które po wypuszczeniu dipoli odbijają, zataczają ciasny łuk i zrzucają bomby. Nikt, ani przyjaciel, ani przeciwnik, nie może dostrzec zbliżających się do ziemi ładunków. Dopiero głuche tąpnięcia i wyrastające raz za razem „grzybki” uświadamiają, że piloci trafili w cel. Eksplozje rozlegają się tuż pod nosem nacierających Amerykanów. Kawalerzystów siedzących we włazach stykerów dosięga fala uderzeniowa. Ich kamizelki taktyczne opierają się niewidocznym, zapierającym dech uderzeniom.
„Negrete, wasza kolej, z wozu!”
Żołnierze zrywają się ze swoich miejsc i zanim tylna rampa strykera dotknie ziemi, biegną w kierunku pobliskiego leja po bombie. Jeden z nich niesie długą, ciemnoszarą tubę. Po dotarciu do schronienia zarzuca ją na ramię i obserwuje cel przez niewielki, zamontowany z boku ekran. To javelin, pocisk kierowany typu „strzel i zapomnij”. W chwili gdy wrogi pojazd zostaje namierzony, pocisk wylatuje z tuby. Przez ułamek sekundy można podziwiać masywną głowicę, lotki, czujniki. Kilka metrów dalej uruchamia się silnik rakietowy, pocisk kieruje się pionowo ku górze i niknie z pola widzenia. O swojej obecności daje dopiero znać w tym momencie, w którym przebija wieżyczkę czołgu przeciwnika i roznosi go na kawałki. W wyniku eksplozji kilkudziesięciotonowy pojazd unosi się nad ziemię, a wokół lecą jego części. Zaledwie wszystkie zdążą opaść na ziemię, sierż. Negrete oraz jego podwładny wpadają do pojazdu. Zużyty javelin ląduje w specjalnym uchwycie, a załoga jest gotowa do zmiany pozycji.
Stryker w szaleńczym tempie zaczyna pokonywać kolejne nierówności. Podjeżdża i stacza się z każdego wzniesienia niczym kuter miotany przez sztormowe fale. Zarówno dowódca pojazdu, jak i kierowca starają się utrzymać za wszelką cenę równowagę. Ręce zaciskają na elementach pancerza, ale co chwilę któryś z nich uderza brzuchem lub plecami o właz. Po kilkudziesięciu sekundach pojazdy docierają do pozycji wroga. Po przeciwniku zostały jedynie czarne, wciąż dymiące połacie wypalonej ziemi. Nieopodal żywym ogniem płonie wrak ciężarówki, kilka metrów dalej można dostrzec wyrwę w umocnieniach.
O tym, że nawet całkowite zwycięstwo jest okupione stratami, przypomina węgierski śmigłowiec Mi-17, który tuż zza linii frontu zabiera rannych i ewakuuje ich do najbliższego punktu medycznego. Wszyscy zdają sobie sprawę, że gdyby nie zgranie żołnierzy i najnowsza technologia, straty byłyby zdecydowanie większe. Po walce emocje opadają, u jednych adrenalina i strach przechodzą w euforię, inni popadają w nostalgię. Sierż. sztab. Clayton rozgląda się wokół z satysfakcją: „Martinez, spójrz, jak się jara. Tyle z nich zostało. Pokazałeś im, Martinez. Pokazałeś im, co potrafisz”.
Epizod jest częścią ćwiczeń „Brave Warrior ’16”, ale tak może wyglądać skoordynowane natarcie sił NATO. Nad Balatonem żołnierze 2 Pułku Kawalerii wraz z węgierską 5 Brygadą Piechoty oraz siłami specjalnymi ze Stanów Zjednoczonych, Węgier, Chorwacji i Polski wykonywali zadania dynamiczne i niekonwencjonalne. Gdy wojna pełzająca ulega intensyfikacji i zmienia swoje oblicze, kluczowe jest współdziałanie różnych armii korzystających z odmiennego wyposażenia oraz stosujących inne rozwiązania taktyczne.
autor zdjęć: Michał Zieliński