Ćwiczyli tzw. wycofy, rozkładali tyrolki, jumarowali i pokonywali emki. Brzmi dziwnie? To elementy szkolenia wysokogórskiego, które w Kotlinie Kłodzkiej zorganizował 22 Karpacki Batalion Piechoty Górskiej. W kursie dla służb mundurowych wzięli udział żołnierze wojsk lądowych i specjalnych, sił powietrznych, marynarze oraz funkcjonariusze jednostek podległych MSWiA.
– Prowadzone przez nas szkolenie ma na celu przede wszystkim doskonalenie technik linowych oraz ratownictwa górskiego. Biorą w nim zatem udział ludzie, którzy zdobyli już podstawową wiedzę i doświadczenie – zaznacza chorąży Maciej Kubik, instruktor 22 Karpackiego Batalionu Piechoty Górskiej w Kłodzku. – Jednocześnie ćwiczone przez nas rzeczy są bardzo w wojsku potrzebne. Wszystko służy temu, by w ekstremalnej sytuacji uratować poszkodowanego – dodaje.
Dlatego była to już dziewiąta edycja tego kursu. W ciągu pięciu dni żołnierze oraz funkcjonariusze doskonalili m.in. zasady autoratownictwa linowego, przeprawiali się z wykorzystaniem kolejki tyrolskiej oraz uczyli się obsługi kosza z poszkodowanym. Zadania uwzględniały zróżnicowanie terenu oraz odzwierciedlały warunki panujące podczas prawdziwych akcji ratowniczych. – Stałym punktem szkolenia jest twierdza w Kłodzku. Ze względu na usytuowanie oraz konstrukcję obiekt ten daje wiele możliwości. Przeprowadzamy tam ćwiczenia zjazdów na linach, podejścia z trudnych miejsc, zastosowanie układów wyciągowych potrzebnych do ratownictwa górskiego oraz ewakuacji rannego za pomocą noszy – mówi chorąży Maciej Kubik.
Znaczenie improwizacji
Już po raz drugi w rolę instruktorów wcielili się również członkowie Grupy Ratownictwa Specjalistycznego Search and Rescue. Dzielili się nie tylko swoimi doświadczeniem, lecz także uczyli technik improwizowanych. To ważne, ponieważ radzenie sobie w sytuacji, w której nie dysponuje się specjalistycznym sprzętem ratowniczym, ma dla żołnierzy niebagatelne znaczenie. – Improwizując, możemy zrobić uprząż z kawałka liny, następnie kolejną linę zrzucić ze skały i po prostu z niej zjechać, wcześniej robiąc w tym celu węzeł zwany warkoczem włoskim – tłumaczy, jak sobie radzić, Jakub Ochnio, szef wyszkolenia wysokościowego Grupy Ratownictwa Specjalistycznego SAR. – Crolla i małpę, czyli przyrządy do podchodzenia, możemy zastąpić używając dwóch kawałków cienkiej linki z zawiązanym węzłem prusika, bloker lub bachmana. Dodatkowo do podejścia możemy użyć dwóch karabinków, które po odpowiednim przełożeniu liny stają się przyrządem samoblokującym. Jest to tzw. węzeł Garda. To tylko niektóre z przykładów. Dostępnych jest wiele stosunkowo prostych technik, które w razie braku sprzętu mogą nawet uratować nam życie – podkreśla.
Jak dodaje Jakub Ochnio, do najcięższych elementów kursu są zaliczane właśnie techniki ratownictwa wysokościowego. Wymagają one nie tylko skomplikowanych obliczeń, lecz również znajomości budowy układów oraz sprawności i tężyzny fizycznej. – Trzeba przeliczać wydajność układu, jaki udało nam się zrobić, wytrzymałość elementów punktów stanowiskowych, wielu rzeczy, które wpływają na bezpieczeństwo prowadzonych działań. Następnie należy zbudować i obsłużyć układ oraz włożyć sporo wysiłku, żeby poszkodowanego w odpowiedni sposób ułożyć i przetransportować w wybrane miejsce – wylicza szkoleniowiec z Grupy SAR.
Zjazd do wody
Na zaporze w Zagórzu Śląskim oraz w nurcie wodospadu Wilczki odbyła się część wodna kursu. W jej przygotowaniu oraz zabezpieczeniu pomogli ratownicy z dolnośląskiego oddziału Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na zaporze przeprowadzono symulację wejścia do wody z dużej wysokości. Następnie na tafli Jeziora Bystrzyckiego przećwiczono umiejętność zachowania zwartej, łatwej do podjęcia grupy. – W takich sytuacjach należy zwracać uwagę na pozycję swojego ciała i przysłonięcie twarzy. Ćwiczyliśmy również sygnały nadawane w wodzie. Za przekazywaną wiedzę odpowiadał m.in. specjalista od szkoleń morskich – relacjonuje chor. Maciej Kubik. – Stałą częścią kursu wysokogórskiego jest zjazd na linie w wodospadzie Wilczki. Jest to sprawdzenie siebie w ekstremalnej sytuacji. Na zjeżdżającego człowieka spada dużo wody, a on musi utrzymać stabilność. Poradzenie sobie z tą sytuacją w szybko płynącej wodzie wymaga doświadczenia – podkreśla chorąży.
W dziewiątej edycji szkolenia wysokogórskiego po raz pierwszy wprowadzono elementy współzawodnictwa. Dwuosobowe zespoły walczyły o puchar dowódcy 22 Batalionu Piechoty Górskiej. Organizatorzy sprawdzali nie tylko znajomość technik linowych, lecz również umiejętność ich praktycznego zastosowania w naturalnych warunkach.
Konkurencje obejmowały wycofywanie się bez pozostawiania sprzętu, czyli tzw. wycofa, oraz pokonywanie emki, czyli rozwieszonych na skale lin w kształcie litery „M”. Uczestnicy zmierzyli się również w podchodzeniu na ściankę z pomocą przyrządów – jumarowaniu, a także wykazali się sprawnością fizyczną w biegu przełajowym na 3 tys. metrów. Zawodnicy pokonywali trasę obciążeni sprzętem i kończyli przeciąganiem pojazdu z wykorzystaniem samodzielnie zbudowanego układu wyciągowego. Wszystkie wymagane techniki znalazły się w programie kursu. W zawodach zwyciężył zespół reprezentujący ratowników SAR.
Solidna dawka wiedzy i przeżyć
– W jednostce największy nacisk kładziemy na wspinaczkę oraz zjazd na linie z asekuracją, ale zdarzają się sytuacje, w których żołnierz zawiśnie na linie w skale i będzie potrzebował pomocy – przypomina plutonowy Mirosław Szlendak z 2 Hrubieszowskiego Pułku Rozpoznawczego. – Szkolenie w Kłodzku ma więc wyjątkową wartość. Instruktorzy przekazali nam wiele technik, które możemy wykorzystywać w zależności od rodzaju i ilości sprzętu, którym dysponujemy. Dzięki ich opanowaniu będziemy mogli się odnaleźć w takiej trudnej sytuacji, o jakiej wspomniałem. Wiedzę tę wykorzystywaliśmy już podczas ćwiczeń na poligonach, m.in w Trzciańcu na ścianie wspinaczkowej oraz na zaporze w Solinie. Ćwiczymy również z policyjnymi antyterrorystami z Lublina, gdzie wykorzystujemy techniki linowe podczas wejść do budynków – wylicza.
Choć plut. Szlendak łączy służbę zawodową z funkcją ratownika SAR, to przyznaje, że kurs wysokogórski utrwala specjalistyczną wiedzę i umiejętności, a także zapewnia solidną dawkę przeżyć. – Zależą one od tego, w jakiej jednostce się służy i z czym na co dzień ma kontakt – mówi. – Mnie najwięcej emocji dostarczył skok z zapory do wody oraz desantowanie z motorówki. Jednocześnie znałem omawiane techniki linowe i czułem się w nich pewnie. Podczas szkolenia poznajemy możliwości sprzętu, wiemy, jakie obciążenia mogą przenosić. Wystarczy poukładać sobie w głowie, że wszystko wytrzyma, że wszystko jest do tego przystosowane i można ratować życie kolegów – dodaje plutonowy.
autor zdjęć: st. szer. Michał Chudziński
komentarze