Wojna w Ukrainie dobiegła końca, ale pokój, który zapanował w regionie, jest bardzo kruchy. NATO musi zadbać o swobodę żeglugi na Morzu Czarnym i pomóc Ukraińcom w rozminowaniu akwenów – taki był scenariusz ćwiczeń „Joint Warrior 23-2”, które właśnie zakończyły się u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Wzięli w nich udział polscy marynarze.
„Joint Warrior” to jedne z najważniejszych ćwiczeń morskich NATO. Organizowane są dwa razy w roku, a za ich przygotowanie i przebieg odpowiada brytyjska marynarka wojenna. Okręty zwykle operują wokół Szkocji, na granicy Morza Północnego i Atlantyku, gdzie wczesną wiosną i jesienią pogoda potrafi dać się załogom mocno we znaki. W tegorocznej edycji udział wzięło 19 jednostek pływających, 20 samolotów i śmigłowców, a także blisko dwa tysiące marynarzy oraz żołnierzy innych rodzajów sił zbrojnych, którzy reprezentowali dziesięć państw. Wśród uczestników byli też Polacy. Na ćwiczenia skierowana została fregata rakietowa ORP „Gen. K. Pułaski” wraz ze śmigłowcem pokładowym SH-2G.
– Organizatorzy przydzielili nas do grupy zadaniowej dowodzonej przez Holendrów. W jej skład wchodziły dwie holenderskie fregaty – HNLMS „De Zeven Provinciën” jako okręt flagowy i HNLMS „Van Amstel”, a także belgijska fregata BNS „Louise Marie” – informuje kmdr por. Rafał Kacik, dowódca „Pułaskiego”. Wszystkie one tworzyły podstawę sił Niebieskich. Podczas „Joint Warrior” współpracowały między innymi z dwoma niszczycielami min pod banderą Ukrainy, dla których był to absolutny debiut w natowskim ćwiczeniu.
Okręty te to jednostki typu Sandown. Do niedawna należały do Royal Navy. Do ukraińskiej marynarki trafiły w ubiegłym roku, nadal jednak stacjonują w Wielkiej Brytanii. W lipcu 2022 roku ich załogi rozpoczęły szkolenie pod okiem brytyjskich specjalistów. – Zapewnienie treningu o odpowiednio wysokiej intensywności nie jest proste. Nasi żołnierze poświęcają temu długie godziny i wykorzystują całe swoje operacyjne doświadczenie – podkreślił niedawno minister sił zbrojnych Wielkiej Brytanii James Heappey. Udział w „Joint Warrior” był dla Ukraińców kolejnym etapem przygotowań do regularnej służby. „Nasze załogi ćwiczą planowanie i prowadzenie działań przeciwminowych zgodnie ze standardami NATO. Celem jest zdobycie doświadczenia przydatnego w operacjach wielonarodowych” – poinformowała ukraińska marynarka wojenna.
Naprzeciw sił Niebieskich stanęli Czerwoni. W tę rolę wcieliły się załogi okrętów SNMG1, czyli jednego ze stałych zespołów NATO. Na akwenach wokół Wielkiej Brytanii operowały fregaty FGS „Hessen” z Niemiec i HNLMS „Tromp” z Holandii, a także niemiecki okręt zaopatrzeniowy FGS „Spessart”. Początkowo przewidywano, że SNMG1 będzie współpracował z grupą holenderską, a zadania Czerwonych miała na siebie wziąć brytyjska grupa lotniskowcowa z HMS „Queen Elizabeth” na czele, ale w ostatniej chwili plany uległy zmianie. Brytyjczycy dostali od swoich zwierzchników inne zadania, podobnie zresztą jak anonsowany wcześniej okręt podwodny z Niemiec. – Dowództwo „Joint Warrior” wykazało się jednak dużą elastycznością i świetną organizacją. Bardzo szybko przemodelowało scenariusz tak, aby ćwiczenia nie straciły zbyt wiele ze swoich walorów – podkreśla kmdr por. Kacik.
Manewry zostały podzielone na dwie fazy. Pierwsza składała się z zaplanowanych wcześniej epizodów. W tej części okręty odpierały symulowane ataki z powietrza, ale również walczyły pomiędzy sobą. Załogi zaliczyły też trening strzelecki. – Z naszego punktu widzenia był on nietypowy, ponieważ prowadziliśmy ogień w kierunku lądu – wspomina dowódca „Pułaskiego”. Celem dla polskich marynarzy stały się rozmieszczone wzdłuż wybrzeża boje. Były jednak także okręty, które uderzały w obiekty znajdujące się w głębi lądu. Potem przyszła kolej na fazę taktyczną. Scenariusz tej części zakładał, że wojna w Ukrainie właśnie dobiegła końca, ale pokój panujący w tej części Europy cały czas jest bardzo kruchy, a uczestnicy „Joint Warrior” operują na Morzu Czarnym. – Nasze zadanie polegało na zapewnieniu swobodnej żeglugi po tamtejszych akwenach. Prowadziliśmy działania osłonowe, wspieraliśmy także ukraińską marynarkę podczas rozminowywania podejść do portów i udrażnianiu szlaków komunikacyjnych dla floty handlowej – wyjaśnia kmdr por. Kacik. Po wypełnieniu tej misji Niebiescy musieli opuścić Morze Czarne i przez cieśniny tureckie przejść na Morze Śródziemne. Czerwoni usiłowali przy tym prowadzić działania blokadowe. W powietrzu wisiała groźba, że siły NATO zostaną zaatakowane przez nieprzyjacielskie okręty, śmigłowce bądź samoloty. – Przeciwnik nieustannie nas prowokował, my jednak musieliśmy uniknąć eskalacji. I to się udało – przyznaje kmdr por. Kacik. Podczas tej odsłony ćwiczeń, dla podniesienia realizmu, okręty operowały w cieśninie Minch pomiędzy Hebrydami Zewnętrznymi a Wewnętrznymi, skąd wychodziły na Morze Północne.
Manewry zakończyły się 2 listopada. – Dla nas były one wymagającym, ale też bardzo interesującym sprawdzianem. Udało nam się wywiązać z nałożonych na nas zadań. Dlatego z ćwiczeń jestem zadowolony – podsumowuje dowódca „Pułaskiego”. Do Gdyni polska fregata powinna powrócić pod koniec tygodnia.
autor zdjęć: defensie.nl, Damian Przybysz / 3 FO
komentarze