130 dni na morzu, trzy duże ćwiczenia i tyle samo operacji przeciwminowych, 18 odwiedzonych portów w 11 różnych krajach – to bilans zakończonej właśnie misji PKW „Czernicki” w ramach natowskiego zespołu okrętów SNMCMG1. Na jego czele stał polski oficer. – W szczytowym momencie dowodziłem łącznie 15 jednostkami – mówi kmdr por. Piotr Bartosewicz.
Chłód, ciężkie deszczowe chmury, porywisty wiatr – w piątek przed świętami pogoda w Świnoujściu była, oględnie mówiąc, raczej kiepska. A jednak w miejscowym porcie wojennym od rana panował wzmożony ruch. Na nabrzeżu stały trzy okręty, które ostatnie pół roku spędziły w natowskim zespole przeciwminowym (Standing NATO Mine Countermeasures Group 1 – SNMCMG1). Formalnie misja marynarzy miała potrwać jeszcze przez kilkanaście dni. Dopiero w początkach stycznia polski dowódca przekazał obowiązki oficerowi z Niemiec. I tak właśnie dobiegło końca jedno z najważniejszych od lat przedsięwzięć polskiej marynarki.
Miny i dyplomacja
SNMCMG1 to jeden z czterech stałych zespołów okrętowych NATO, a jednocześnie element sojuszniczych Sił Odpowiedzi. Skupia jednostki przeciwminowe, które operują na szlakach północnej Europy. Polska marynarka zapisała w jego historii bogatą kartę. W zespole miała już swoich dowódców i oficerów sztabu, okręt flagowy i niszczyciele min. Ostatnia misja była jednak wyjątkowa. Nigdy wcześniej Polska nie posłała do SNMCMG1 tak pokaźnych sił. W lipcu 2023 roku dowodzenie nad zespołem objął kmdr por. Piotr Bartosewicz. Przez kolejne miesiące wspierał go międzynarodowy sztab, złożony głównie z oficerów i podoficerów 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. Okrętem flagowym po kilku latach przerwy został ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”, do zespołu dołączyły też dwie inne jednostki służące na co dzień pod biało-czerwoną banderą – trałowce OORP „Hańcza” i „Drużno”. Dla okrętów tej klasy był to debiut w SNMCMG1. Polacy utworzyli 140-osobowy kontyngent, który przyjął nazwę PKW „Czernicki 2023”.
– W ciągu pół roku wzięliśmy udział w trzech dużych ćwiczeniach i trzech operacjach przeciwminowych. Okręt flagowy przebył dystans ponad 12 tys. mil morskich, a każdy z trałowców po około 10 tys. Odwiedziliśmy 18 portów w 11 różnych krajach. Gościliśmy głównie w państwach NATO, choć zawinęliśmy także do szwedzkiego Visby i Dublina w Irlandii. Na morzu łącznie spędziliśmy około 130 dni – wylicza kmdr por. Bartosewicz. – Przez większość czasu pod moją komendą pozostawało od siedmiu do dziesięciu okrętów, ale podczas ćwiczeń zazwyczaj zespół był wzmacniany. W szczytowym momencie dowodziłem łącznie 15 jednostkami. Można powiedzieć, że to mała flota – uśmiecha się.
SNMCMG1 operował na Bałtyku i Morzu Północnym, na kanale La Manche, a także na Atlantyku. Podczas „Sandy Coast” u wybrzeży Holandii załogi poszukiwały min ćwiczebnych. W czasie „Northern Coasts” na wodach Łotwy podobnie – tam główne zadanie polegało na utorowaniu drogi desantowi, który zmierzał w okolice miasta Ventspils. Z kolei celem „Freezing Winds” była obrona Finlandii przed atakiem ze wschodu. Uczestnicy działali głównie na morzu, choć część epizodów rozegrała się w powietrzu i na lądzie. Okręty SNMCMG1 miały oczyścić szlaki żeglugowe dla statków z zaopatrzeniem.
Jednak marynarze zespołu zmagali się nie tylko z symulowanymi zagrożeniami. Przy okazji tak zwanych HODOPS-ów (historical ordnance disposal operations), czyli operacji minowych, mieli do czynienia z jak najbardziej realnymi, a przy tym niebezpiecznymi pozostałościami ostatnich wojen. Bilans operacji bojowej zrealizowanej u wybrzeży Łotwy w ramach wspomnianych ćwiczeń „Northern Coasts” to 12 namierzonych i zneutralizowanych min. Na Zatoce Sekwany nieopodal ujścia kanału La Manche do Atlantyku załogi wykryły, a potem zniszczyły, dwie niemieckie miny typu LMB. Każda z nich ważyła tonę i zawierała około 700 kg materiału wybuchowego. Wreszcie podczas „Estonian HODOPS” na Zatoce Narewskiej marynarze SNMCMG1 zlikwidowali 15 różnego typu min, a do tego jedną starą torpedę. – W sumie podczas misji sprawdziliśmy obszar równy 190 km2 i zneutralizowaliśmy około 50 różnego typu niebezpiecznych obiektów – podsumowuje kmdr por. Bartosewicz.
Podczas II wojny światowej akweny te były bardzo intensywnie minowane. Do dziś zalegają tam tysiące obiektów, które mogą utrudniać żeglugę. Są one stopniowo usuwane przez marynarki poszczególnych państw oraz NATO, jednak to niełatwe zadanie. Choćby dlatego że marynarze, którzy niegdyś stawiali linie min, nierzadko zapisywali ich pozycje z błędem. Do tego dochodzi jeszcze upływ czasu. Morskie dno nieustannie pracuje, obiekty są przesuwane przez prądy, przysypywane przez piach... – Nasza praca jest więc bardzo mozolna – przyznaje były dowódca SNMCMG1. – Warto jednak pamiętać, że oceny poszczególnych operacji nie należy sprowadzać do liczby zneutralizowanych min. Sprawdzamy kluczowe dla żeglugi szlaki. Jeśli okaże się, że są czyste – tym lepiej – podkreśla.
Ale udział w międzynarodowych ćwiczeniach i operacjach przeciwminowych to nie wszystko. SNMCMG1 odgrywa też rolę forpoczty NATO. Zespół ma demonstrować obecność Sojuszu na newralgicznych akwenach i... pozostawać w ciągłej gotowości do działania. Jako element Sił Odpowiedzi NATO w razie potrzeby może bowiem zostać natychmiast wysłany w rejon kryzysu bądź na wojnę. Pod tym względem kolejne misje są do siebie podobne. A jednak każda z nich pozostaje na swój sposób wyjątkowa. I taka też była misja, którą kierowali Polacy.
Trzy role iksa
Przede wszystkim przypadła na trudny czas. W Ukrainie trwa wojna, od miesięcy też nie słabnie napięcie pomiędzy Rosją a NATO. – Okręty Federacji Rosyjskiej często nam towarzyszyły, śledząc nasze ruchy. Tak było chociażby podczas „Estonian HODOPS”, gdzie chwilami realizowaliśmy zadania mniej więcej milę od rosyjskich wód terytorialnych. W takich sytuacjach demonstrowanie bandery to kwestia szczególnie delikatna. Pewne decyzje trzeba podejmować bardzo szybko, a przy tym pilnować, by mimowolnie nie doprowadzić do eskalacji – podkreśla kmdr por. Bartosewicz. Były już dowódca SNMCMG1 przyznaje, że podczas misji otrzymywał od Dowództwa Sojuszniczych Sił Morskich MARCOM dodatkowe zadania. – O szczegółach nie mogę mówić, ale w pewnym momencie siły, którymi dowodziłem, należało podzielić na cztery części. Część okrętów operowała na południowym Bałtyku, część na Zatoce Fińskiej, inne na Morzu Północnym, a jeszcze inne na kanale La Manche. Wszystkie te siły trzeba było skoordynować. Dla sztabu była to dość wymagająca sytuacja, bo zazwyczaj zespół operuje w ramach tego samego akwenu – zaznacza oficer.
Wymagające okazały się też manewry „Freezing Winds”. Przez lata były to wewnętrzne ćwiczenia fińskiej marynarki. Tegoroczna edycja odbyła się jednak w międzynarodowej obsadzie, a Finowie po raz pierwszy w historii wystąpili w nich jako pełnoprawni członkowie NATO. – Manewry w dużej części zostały ulokowane na Morzu Archipelagowym usianym setkami większych i mniejszych wysepek. Działaliśmy na akwenach trudnych pod względem nawigacji, do tego przy temperaturach, które miejscami spadały do –15°C. Dla marynarzy z Polski to sytuacja nietypowa. Zwykle realizujemy zadania na otwartym morzu, i jednak w daleko łagodniejszych warunkach – przyznaje kmdr por. Bartosewicz.
Tymczasem takich wyjątkowych momentów było więcej. ORP „Czernicki” do zespołu powrócił po sześciu latach. Po raz ostatni funkcję jednostki flagowej zespołu przeciwminowego NATO okręt pełnił w 2017 roku. Wówczas jednak służył w SNMCMG2 i operował na południu Europy. – Jak zwykle na czas misji okręt stał się dwujęzyczny. Wszelkie komunikaty podawane były zarówno po polsku, jak i angielsku. A wszystko przez to, że na pokładzie stacjonował wielonarodowy sztab – tłumaczy kmdr ppor. Michał Bumbul, dowódca „Czernickiego”. Jak zwykle też Iks, bo tak zwykli nazywać okręt sami marynarze, odgrywał dwojaką rolę. Obok platformy dowodzenia był też jednostką logistyczną. – Na pokład zabraliśmy komorę dekompresyjną, która pozwoliła na zabezpieczenie nurkowań. Do tego doszły zapasy wody i paliwa zgromadzone z myślą o wszystkich okrętach zespołu – wyjaśnia kmdr ppor. Bumbul. Załoga „Czernickiego” może dzielić się swoimi zasobami bezpośrednio na morzu – stojąc z innym okrętem burta w burtę bądź też pozostając w ruchu. W takim przypadku marynarze rozwijają przez rufę wąż, który załoga idącego za Iksem okrętu wciąga na pokład przez dziób. – W czasie misji same procedury ćwiczyliśmy wielokrotnie. Uzupełnianie zapasów przeprowadziliśmy kilka razy. Z naszego paliwa korzystały polskie trałowce oraz niszczyciele min z Kanady – wspomina dowódca „Czernickiego”.
Ale w czasie misji okręt dostał też zupełnie nowe dla siebie zadania. Na jego pokładzie zostali ulokowani najpierw łotewscy, a potem litewscy nurkowie. Brali oni udział w ćwiczeniach i operacjach przeciwminowych. – Używali naszych łodzi, korzystali z pomocy naszych sterników, a miny wysadzali za pomocą materiałów wybuchowych z zasobów „Czernickiego” – wylicza kmdr ppor. Bumbul. Z pokładu polskiego okrętu Litwini obsługiwali pojazdy podwodne, które przywieźli ze sobą. – Staliśmy się dodatkowym okrętem wspomagającym poszukiwania min, czego nigdy wcześniej nie praktykowaliśmy – podsumowuje dowódca „Czernickiego”.
W nowej dla siebie roli znalazły się też dwa polskie trałowce. I to mimo że podczas misji operowały wyłącznie w obrębie Bałtyku. „Udział w SNMCMG1 dla tych niewielkich jednostek stanowił spore wyzwanie”, przyznaje kpt. mar. Rafał Duszewski, dowódca ORP „Drużno”. „Do tej pory najdłuższe wyjścia realizowane były przy okazji dwu-, trzytygodniowych ćwiczeń. Teraz przebywaliśmy na morzu znacznie dłużej, do tego przemieszczaliśmy się w zespole okrętów o większej dzielności morskiej. Wszystko to wymagało wyjątkowego zaangażowania i determinacji załogi”, dodaje. Do tego doszła długa lista zadań związanych zarówno z codziennym szkoleniem, jak i ćwiczeniami. Okręty uczestniczyły w „Northern Coasts” i „Freezing Winds”. – Szczególnie duży nacisk położyliśmy na szkolenie operatorów sonaru podkilowego, a także operatorów pojazdów podwodnych ROV – tłumaczy kpt. mar. Duszewski.
W ostatnim czasie na pokład trałowców trafiły systemy Głuptak i Ukwiał, które służą do identyfikacji oraz neutralizacji niebezpiecznych obiektów, w szczególności min morskich. – Operatorzy nabierali doświadczenia podczas pracy na akwenach o zróżnicowanej głębokości, widoczności, budowie dna morskiego. Wynieśliśmy z tego ponadprzeciętne korzyści szkoleniowe – wyjaśnia dowódca ORP „Drużno”.
Jak ogniwa w łańcuchu
Marynarze są zgodni: zalety płynące z udziału w tego typu misjach trudno przecenić. – Potwierdziliśmy, że nasza marynarka jest zdolna funkcjonować w międzynarodowych strukturach i dołożyć swoją cegiełkę do systemu zbiorowego bezpieczeństwa. Co więcej, możemy odgrywać w nich znaczące role – podkreśla kmdr por. Bartosewicz. Misja to okazja do wymiany doświadczeń, zdobywania nowych kompetencji, przede wszystkim zaś do budowy interoperacyjności, która przecież stanowi jeden z fundamentów NATO. Sojusz to konglomerat wojsk, które posługują się odmiennymi językami i zróżnicowanym sprzętem. Ważne jednak, by w chwilach zagrożenia wszystkie one zadziałały jak jeden spójny organizm.
Dla części marynarzy z PKW „Czernicki” był to już kolejny udział w międzynarodowym zespole. Znacząca większość jednak trafiła do niego po raz pierwszy. – Zdobytą teraz wiedzę poniosą dalej. Podzielą się doświadczeniem z innymi. Potem pójdą w górę. Młodzi oficerowie zostaną zastępcami dowódców i dowódcami okrętów, będą służyć w sztabach. Tym samym zachowamy swoistą ciągłość. To ważne, bo taki łańcuch zerwać bardzo łatwo. O wiele trudniej jest później utracone zdolności odbudować – podsumowuje kmdr por. Bartosewicz.
autor zdjęć: 8 FOW
komentarze